Publikujemy #21 historię konkursową - "Opowiedz swoją endo-historię". Zachęcamy do lektury:
Swoją endo-historię chciałabym rozpocząć od słów „Dziś wszystko zrobiłabym inaczej”… Ale niestety nie da się cofnąć czasu, choć każdy przynajmniej raz w życiu pewnie chciałby taką możliwość otrzymać…
Moja historia związana z endometriozą ma swoje plusy i minusy. W tym negatywnym znaczeniu nierozerwalnie wiąże się z przegraną walką o mały cud, ale ogromnym plusem i siłą, jakie wynikają z mojej endometriozy, jest wewnętrzna przemiana w zakresie samoakceptacji, sposobu żywienia oraz czerpana w kilogramach radość z możliwości wspierania innych endo-walecznych i mobilizowania do dbania o dietę.
Pora jednak spróbować cofnąć się w czasie, bowiem w moim przypadku słowo endometrioza pada niespodziewanie w 2015 r. To niby tylko 4 lata temu, a dla mnie to jak wieczność, lata świetlne i droga niczym lot w kosmos. Wszystko miało być perfekcyjnie, zawsze wszystko szło pod sznurek. Przed trzydziestką miał być doktorat i kupione mieszkanie, tak też się stało. Miesiąc po obronie doktoratu zapada decyzja o dziecku, liczę że upragniona ciąża pojawi się od razu w następnym miesiącu po obronie, bo przecież do tej pory wszystko skrupulatnie planowałam i osiągałam. Po wizycie kontrolnej u ginekologa, dowiaduję się, że na obu jajnikach są torbiele, nie wyglądają przyjaźnie i lepiej je usunąć. Nie miałam nigdy żadnych dolegliwości, żadnych sygnałów do niepokoju. Postanowiłam zaczerpnąć opinii jeszcze dwóch innych lekarzy. Ostatecznie większość radziła – usunąć torbiele. Tak więc robię. Po zabiegu – słyszę endometrioza. Dostaję zalecenie przyjmowania leków hormonalnych na 3 miesiące i zaproszenie na porodówkę wkrótce! Nikt nie wspomina o problemach z płodnością, a tym bardziej o diecie i możliwych nawrotach! Uznałam, że jestem super zdrowa i wracamy wkrótce do starań! Po pół roku, w styczniu 2016, test ciążowy pokazuje wymarzone dwie kreski. Radość nie trwa długo, Okruszek odchodzi w 9 tygodniu a ja trafiam do szpitala na łyżeczkowanie. Endometriozy nadal nikt nie komentuje, słyszę, że tak się zdarza, mam się nie martwić, wrócić do starań po kolejnych 3 miesiącach. Każdy dzień był wtedy jak wieki. Dajemy sobie czas do końca wakacji, bo na urlopie na pewno się uda. Urlop mija, nic z niego nie wynika, postanawiam zgłosić się do lekarza w klinice leczenia niepłodności, czuję, że nie mogę tracić więcej czasu. Lekarz zbiera szczegółowy wywiad, w dzieciństwie przeszłam również kilka operacji, lekarz przeciera więc oczy ze zdziwienia, słysząc moją historię i oglądając wyniki - wyrokuje: tylko in vitro! Trudno mi w to nagle uwierzyć. Płaczę przez kilka dni, ale postanawiam zaufać. Podejmujemy przygotowania do procedury. Przystępujemy do niej w marcu 2017 r. – prawie w ogóle nie reaguję na leki do stymulacji, wszystko idzie jak po grudzie, jajniki jak w śnie zimowym niechętne do współpracy. Nadal niewiele mówi mi ktoś o skutkach endometriozy. Pierwsze in vitro, pomimo podania dwóch Okruszków, które od razu kochaliśmy całym sercem, kończy się smutkiem i łzami. Szybko stajemy na nogi, wiemy że się nie poddamy. Jest o co walczyć. Zmieniamy klinikę. We wrześniu 2017 r. podchodzimy do drugiego in vitro. W sierpniu, miesiąc przed procedurą słyszę w gabinecie po raz pierwszy, że może warto coś zrobić z dietą, bo są takie badania, że endometrioza nie lubi się z glutenem 😊 Jak to? Jak mam teraz żyć bez glutenu? Nie mieściło mi się to w głowie. Gluten jest wszędzie – nie istnieje życie bez glutenu! Tak wtedy uważałam. Determinacja jednak wygrała. Z dnia na dzień żegnajcie słodkie, białe bułeczki… Początki są trudne. Ale czego się nie robi dla małego Ktosia. Ostatecznie efekty są podobne. W trakcie procedury stymulacja idzie kiepsko, mamy tylko jednego Okruszka, ale w dniu punkcji jajników dowiaduję się, że przeoczono wcześniej mój wynik – jest aktywny wirus cytomegalii i nie może odbyć się transfer. Bardzo to przeżywamy. No nic – Okruszek musi czekać. Październik i listopad 2017 r. nic nie zmienia, podejmujemy decyzję, ze wrócimy po Okruszka na spokojnie dopiero w następnym roku. Cały czas unikam w diecie glutenu – czuję się o niebo lepiej, odzyskuję ładniejszą figurę i zdrową cerę! Styczeń 2018 r. daje nam od razu w kość. W wielkim zaskoczeniu test ciążowy pokazuje dwie kreski, zaszłam naturalnie w ciążę, ale boimy się cieszyć. Źle się czuję, nie mogę funkcjonować, po tygodniu silny ból brzucha odbiera nadzieję. W szpitalu słyszę „proszę jechać do domu, na początku ciąży brzuch boli”, upieram się jednak i proszę o konsultację – słyszę: ciąża pozamaciczna. Nie zgadzam się na usunięcie jajowodu, mąż ze łzami w oczach błaga mnie o zmianę decyzji. Ostatecznie nie mam wyboru. Pomimo wielkiego nieszczęścia, dziś wiem, że ta ciąża była dla mnie błogosławieństwem! Po operacji słyszę niestety bezduszne słowa „Ma pani cały brzuch zamurowany w zrostach, prawy jajowód, który pozostał kompletnie nie rokuje, nigdy nie zostanie pani mamą”. Odejmuje mi mowę, świat na chwilę staje. Ale halo!? Przecież w klinice wciąż czeka Okruszek, jak to nie zostanę mamą? Co ten bezduszny doktor w ogóle sobie wyobraża? Przy wypisie słyszę jednak, że sprawa jest poważna. Narządy nie są w najlepszej kondycji, rzeczywiście zrosty obejmują dużą część brzucha, co jest też efektem i endometriozy, i wcześniejszych trzech operacji, które już przeszłam. Trafiamy do naszego lekarza, który prowadził pierwsze in vitro, mamy jednak do niego największe zaufanie. Następuje moment zwrotny w tej opowieści – lekarz daje namiary na klinikę i fachowca – wyrokując: tylko tam mogą pani pomóc. Szybko umawiam się na konsultację, słyszę – operacja nie w Polsce plus specjalistyczna dieta przeciwzapalna, bez glutenu, cukru, nabiału, produktów zwierzęcych. Najpierw nie chcę o tym myśleć, mąż i rodzice proszą – zgadzam się. Przecież wciąż czeka Okruszek. Dla niego wszystko. Fachowa operacja trwa długo, usuniętych zostaje ponad 70 ognisk endometriozy, jednak innowacyjność zastosowanych narzędzi podczas mojej piątej już operacji sprawia, że dochodzę do siebie w mgnieniu oka. Wcześniej przechodzę specjalną terapię żywieniową, dzięki której odkrywam siebie na nowo! Wracamy we wrześniu 2018 r. po Okruszka. Nie udaje się. Pomimo wielkiej niezłomności, smutku, który był w sercu bardzo długo, dziś wiem, że zrobiłam wszystko. Może mogłabym jeszcze więcej, ale mam świadomość, że czasem lepiej zrobić krok do tyłu niż niebezpieczny krok do przodu – czuję, że tam byłaby już tylko przepaść. Ratunek i pocieszenie niesie czas spędzany w kuchni. Całkowicie i bez reszty oddaję się kontynuowaniu diety przeciwzapalnej, dzięki której czuję, że jestem innym człowiekiem, fizycznie i psychicznie. Znajomi sprzed lat czasem nie rozpoznają mnie do dziś na ulicy. Właśnie ta dieta była początkiem wielkiej przemiany, odzyskania spokoju w sercu, choć mowa tylko i aż o jedzeniu. Porzucenie mięsa było w moim przypadku najlepszym co mogłam zrobić dla swojego organizmu. Dziś rolę pierwszoplanową w moim codziennym menu odgrywają warzywa, owoce, kasze, bezglutenowe lub orkiszowe pieczywo. Drugoplanowo pojawiają się m.in. ryby, tofu a całą scenografię żywieniową wypełnia moc przeciwzapalnych przypraw: kurkuma, curry, papryka słodka i ostra czy czosnek z bazylią. Poza tym w końcu też trafiam do pani fizjoterapeutki, która specjalizuje się w urofizjoterapii, stwierdza ogromne problemy z napięciem brzucha i toczy wciąż razem ze mną tą nierówną walkę z endometriozą.
Ponieważ sama przez kilka lat żyłam w totalnej niewiedzy, cieszy mnie obecnie to, że coraz więcej mówi się o endometriozie, pokazuje skutki choroby i jej złożoność. Początkowo niechętnie dzieliłam się swoimi doświadczeniami, nie przyznając się do choroby i niepłodności. Często jednak okazywało się, że gdy uchyliłam „rąbka tajemnicy”, spotykały mnie słowa wsparcia. Zdarza się też tak, że przyznanie się do naszych problemów stanowiło przepustkę do zwierzeń innych par. Nagle okazywało się, że nie jesteśmy sami. Podjęłam wyzwanie utworzenia konta na Instagramie, na którym dzielę się swoimi emocjami, ale przede wszystkim efektami moich dań, które jadam na co dzień i które pomagają mi w walce z endometriozą. Każda nawiązana, nawet wirtualna znajomość, przekazana informacja, wskazówka dla innych dziewczyn, sprawia, że moje trudy i łzy nie poszły na marne. Bo ktoś może skrócić swoją drogę albo zrobić wszystko inaczej. Ja już takiej szansy nie mam. Jednak nie żałuję. W kwestii niepłodności, wdrożyliśmy plan B – zawsze jest jakiś plan B 😊 Od roku jestem też wolontariuszem w fundacji, która prowadzi Bajkoterapię na szpitalnych oddziałach dziecięcych. Był to strzał w dziesiątkę i również przekucie mojej endometriozy i niepłodności w swój własny sukces i ofiarowanie komuś czegoś cennego – własnego czasu, serca i uśmiechu!
Oczywiście nie zawsze było kolorowo. Dni przepłakanych w poduszkę nigdy nie będę w stanie zliczyć, ani odzyskać. Czasem zamiast słów wsparcia słyszałam, że jestem bezduszną karierowiczką, która nie chce mieć dzieci. Wiele osób bez zastanowienia i uszanowania mojej woli krytykuje również dietę, twierdząc, że jak w końcu porządnie najem się mięsa i glutenu to na pewno będę w ciąży. Takie słowa ranią i nigdy nie da się na nie dobrze przygotować.
Moja droga była długa i kręta, przemiana, akceptacja i odrastanie skrzydeł były i są wciąż żywym, stopniowym procesem. Jednak dziś już wiem, że wszystko tak miało być. Nie cofnę swojego zegara, ale jeśli Ty jesteś dopiero na początku swojej historii, proszę, zrób wszystko inaczej niż ja! Skorzystaj z wiedzy, do której ja dochodziłam, często w osamotnieniu, aż przez mozolne 4 lata. Trzymam za Ciebie mocno kciuki! Wiem, że można wszystko! Daj sobie szansę i uwierz, że zawsze jest plan B.
Kwitnący kaktus
Dziękujemy za podzielenie się swoją historią.
Drogie Panie, wierzymy, że Wasze historie mogą sprawić, iż inne kobiety usłyszą nazwę "endometrioza" i zaczną się nią interesować albo dadzą motywację do walki tym, które o tej chorobie już wiedzą!
2 września ruszyło głosowanie na FB! W celu zagłosowania na tę historię, przejdź teraz do posta
Zapraszamy na stronę główną konkursu, dostępną pod tym adresem.
Endo-historia Kwitnącego kaktusa
endo-historia endometrioza konkurs