Publikujemy #6 historię konkursową - "Opowiedz swoją endo-historię". Zachęcamy do lektury:
Mam na imię Ania i mam 38 lat. Mam endometriozę IV stopnia i adenomiozę. Moja choroba zaczęła dawać o sobie znać, jak zaczęłam studia. Zaczęły się bolesne miesiączki i bolesne stosunki. Udałam się do ginekologa, który nie stwierdził żadnych nieprawidłowości, zapisał w ciemno tabletki antykoncepcyjne i kazał się jednak bardziej rozluźnić przed stosunkiem i stosować żele nawilżające, bo przecież to bzdura, że kobietę może boleć stosunek. Oczywiście nic nie przyniosło poprawy. Zmiana partnera na męża również 🤣(bo i takie rady dawał mi ginekolog ). Bóle miesiączkowe były coraz gorsze. Kilka lat później w roku 2010, już będąc po ślubie, zaczęliśmy z mężem starania o dziecko. Optymistycznie patrzyłam na ten temat i nawet sobie założyłam, że daje nam pół roku na zajście w ciążę. Jak okrutnie los ze mnie drwił przez kolejne miesiące niepowodzeń. Po prawie roku starań poszłam do innego ginekologa z zapytaniem, co jest nie tak, że tej upragnionej ciąży nie ma. Zaczęliśmy standardowo, od badania hormonów i nasienia. Tutaj było wszystko w porządku. Na USG też nigdy niczego lekarz nie widział. Próbowaliśmy dalej z mężem. Sex stał się znośny jedynie w jednej pozycji - zwanej małżeńską. Każda inna powodowała ogromny ból. Zaczęły się bóle poza czasem miesiączki. Odwiedzam różnych gastrologów, bo czuję, że bolą mnie jelita. Zalecają diety, przepisuja jakieś leki, robią badania, wszystko na nic. Po tym, jak nie uzyskałam żadnej pomocy od ginekologa w staraniach, zaczynam szukać przyczyny sama. I bingo. Wszystkie objawy pasują mi do endometriozy. Przychodzę do mojego lekarza i ja - ja! mu oznajmiam, że według mnie mam endometriozę i proszę go o zrobienie laparoskopii. Godzi się. Termin laparoskopii mam wyznaczony dosyć szybko. Operacja odbyła się w szpitalu ginekologicznym, największym w Polsce. Po obudzeniu się i dojściu do siebie rozmawiam z lekarzem, który mnie operował (nie był to mój ginekolog). Otrzymuje informację, że mam endometriozę IV stopnia, że usunięto mi jedynie torbiel z jajnika, ale mam też guz w przegrodzie pochwowo-odbytniczej, ale tego nie usunęli. Lekarz spuszcza głowę i mówi: "Nie wiem, czy w Polsce jest ktoś, kto potrafiłby to zrobić." Dostaję prosto w serce. Płaczę kilka dni. Załamuję się. Po kilku dniach zaczynam myśleć racjonalnie i szukam lekarza, który zna się na endometriozie. Znajduje Profesora. Profesor twierdzi, że on by tego nie ruszał (w sensie guza), bo to niebezpieczne. Jest postęp, bo to lekarz który przynajmniej widzi moje zmiany na USG. Przeprowadza mi 3 inseminacje. Wszystkie to klapa. Potem dostaje na rok Visanne. Tabletki nic nie pomagają, po ich odstawieniu bóle są jeszcze gorsze. Rozrywa mnie całą, od biustu aż po pachwiny. Kilka dni w miesiącu nie chodzę do pracy. Ból budzi mnie w nocy, płaczę z bezsilności i z bólu. Zmieniam znów lekarza, żyję w przeświadczeniu, że ten guz już ze mną będzie. Nadzieja miesza się z bólem. Znów Profesor, tym razem od niepłodności. Też otrzymuję informację, że guza nie ruszamy, bo nie jest gwarancją na zajście w ciążę. Zaleca nam in vitro. W między czasie jestem pół roku w sztucznej menopauzie, czuję się źle, ale dzielnie znoszę. W ramach przygotowań do IVF mam zabiegi usuwania torbieli metodą odsysania. Startujemy z pierwszym IVF. Pełni strachu i nadziei. I zaliczamy pierwszą porażkę. Pierwsza bolała najbardziej. Czułam się tak, że odebrano już mi nadzieję na bycie mamą. Rodzice płaczą też. Zbieramy pieniądze na drugą próbę. I znowu nici. Odpuszczamy na jakiś czas.
Zabieram się za szukanie pomocy poza moim miastem. Pierwszy raz znajduje zrozumienie i chęć pomocy w usunięciu guza w Warszawie. Jednocześnie lekarz z Warszawy zachęca do odwiedzenie specjalisty, który świetnie wykonuje ciężkie operacje ginekologiczne. Udaję się na wizytę w swoim mieście. Lekarz jest gotów mnie operować, bezbłędnie na pierwszej wizycie diagnozuje rozmieszczenie zmian i mojego guza. Na operację czekam 7 miesięcy. Długie 7 miesięcy bólu. Grozi mi stomia, endometrioza jest jelitach i na pęcherzu, wiązadłach, wyrostku robaczkowym. Wszystkie narządy są ze sobą sklejone. Boję się bardzo. Po obudzeniu się dostaje info, że operacja została podzielona na dwie części. Początkowo usunęli mi jedynie zrosty, było ich tak dużo, że nie mieli dojścia do narządów. Dochodzę do siebie i za dwa miesiące wracam na drugą ważniejszą część. Operacja jest długa, trwa kilka godzin ,ale udaje się uniknąć stomii. Guz 5 cm na 4 cm z przegrody zostaje usunięty. Czuje lekkość na duszy. Ulgę. Długo dochodzę do siebie. Nie chcę brać już żadnych hormonów, jak i sztucznej menopauzy. Liczymy na naturalny cud. Nie nastąpił. Ale zaczynam żyć bez bólu. To duży sukces. W życie wchodzi refundacja in vitro. Cieszy nas to, bo nie mamy pieniędzy na kolejne próby. Decydujemy się na Warszawę. Dojeżdżamy na każdą wizytę 300 km. Pierwsza próba nieudana (przysługują nam 3). W między czasie ucieka z nas powietrze, nie mamy już sił walczyć i truć mojego organizmu, który już tak wiele przeżył. Decydujemy się dokończyć 2 próby. Druga okazuje się najgorszą ze wszystkich, nie nie mamy żadnego zarodka. Przechodzę na dietę wegańską. Zaczynam się więcej ruszać. Czuję się fizycznie lepiej. Psychicznie coraz gorzej. Nic mnie nie cieszy. Chcę być mamą.
Instynktu nie da się zabić. Po długich rozmowach decydujemy się na adopcję. Nie mamy już chęci walczyć. Składamy papiery w ośrodku. Odzyskuje radość i spokój, że przecież będę mamą, a czy to ważne czy naturalną? Podchodzimy do ostatniej próby IVF. Na luzie, co ma być, to będzie. Nie martwię się, bo wiem, że jakieś dziecko na mnie czeka, a ja na niego. Nie przejmuję się sobą, nie oszczędzam po transferze. Nadchodzi dzień testu, robię betę. Po pracy razem odczytujemy wynik z komentarzem: "miejmy już to a sobą o chodźmy na obiad". A tu na ekranie niespodzianka - wynik 216 !!!! Krzyczę płacze i nie wierzę. Czy to się dzieje naprawdę?
Długo nie wierzyłam, że i ja doczekałam tego dnia. Ciąża była trudna, ale finał piękny. Mamy cudownego synka. Ma już 2,5 roku. Po wielu latach bólu i łez szczęście i do nas przyszło.
Dziękujemy za podzielenie się swoją historią.
Drogie Panie, wierzymy, że Wasze historie mogą sprawić, iż inne kobiety usłyszą nazwę "endometrioza" i zaczną się nią interesować albo dadzą motywację do walki tym, które o tej chorobie już wiedzą!
2 września ruszyło głosowanie na FB! W celu zagłosowania na tę historię, przejdź teraz do posta
Zapraszamy na stronę główną konkursu, dostępną pod tym adresem.
Endo-historia Ani (38 lat)
endo-historia endometrioza konkurs